wtorek, 26 czerwca 2012

Mniejsze zło


Nie pamiętam rodziców. Babcia i Feliks niewiele o nich mówili, raz tylko jeden babcia opowiedziała mi, że pewnego dnia wyszli i już nie wrócili. Nie wiem, czym sobie zasłużyli na śmierć i nigdy nie drążyłam tematu, dla mnie są jak obcy ludzie, jak ci wszyscy bezimienni przewijający się przez miasto i ginący na ulicach. Nieraz widziałam, jak Feliks płacze, myśląc, że nikogo nie ma w pobliżu... Trzymał w rękach zdjęcie, którego nigdy nie dane mi było zobaczyć, płakał i czasami krzyczał w poduszkę, by nikt go nie słyszał. Ja słyszałam, pośród nic nieznaczących gardłowych wrzasków, można było wychwycić przekleństwa kierowane wobec naszych zaborców, to były jedyne chwile, gdy z jego ust padały takie słowa. Ciągle próbuję zrozumieć mojego brata, lecz jak mam tego dokonać, jeśli nie potrafię tęsknić do osób, które powinny być najbliższymi w moim życiu? Feliks pamięta, ja nie... Może dlatego ta cała walka o niepodległość i przynależność do Polski mało mnie interesuje, może właśnie dlatego nie nienawidzę Prusaków. Całe dotychczasowe życie spędziłam pośród nich, dlaczego mam się krzywić na samo wspomnienie o wrogach polskich patriotów... nie moich. Dla Feliksa jest to jednak ważne, a ja jako jego jedyna rodzina muszę go wspierać... Boże, dopomóż mi w tym! Pozwól dostrzec sens tych walk, bo ja sama go zobaczyć nie mogę!
Babcia zmarła jakiś czas po zakończeniu wojny. Feliks mówi, że to z żalu, ponieważ Poznań pozostał pruski. Pewnie żartował, choć babcia naprawdę płakała, gdy dowiedziała się, że nasze miasto nie wchodzi w skład Polski. Mnie także niejedna łza spłynęła wtedy po policzku , nie z powodu braku niepodległości, nie mogłam znieść tego rozdzierającego serce, smutku mojej ukochanej babuni. Po jej śmierci mój brat wstąpił do Straży Ludowej, to było bodaj, osiemnastego listopada, nie wiedziałam, jakie są ich cele, co planują, wiadome mi tylko było to, że ich priorytetem jest ochrona Polaków. Od tego czasu Feliksa coraz częściej nie było w domu, często nie byłam w stanie zasnąć w nocy, bałam się, sama nie wiem, czego, może krzyków, które dochodziły z ulicy... Nieraz wypominałam mu, że powinien się mną opiekować z racji tego, że jest moim starszym bratem. W ogóle go to nie obchodziło, kiwał głową i mówił, że niedługo wszystko będzie tak jak dawniej... Feliks stał się taki nieobecny, gdy przychodził do domu siadał za stołem w kuchni, rozmawiał ze mną o rzeczach mało ważnych, które ani mnie ani jego nie obchodziły i często zdarzało się, że bez słowa wychodził, podczas gdy ja ciągle mówiłam. Jednego dnia, wieczorem, był tak wściekły, że zdawało mi się, że za chwilę pojawi się piana na jego ustach. Zapytałam go, tak po prostu bez jakiejkolwiek wścibskości, co się stało. Tak mnie wtedy zbił, że myślałam, że nigdy już nie usiądę. Nawet nie wiedziałam, za co mi się dostało! Dzisiaj jest dwudziesty pierwszy grudnia, zbliżają się Święta. Nasze pierwsze samotne Boże Narodzenie, teraz wszystkim będę musiała zająć się sama, nie wiem, czy sobie poradzę. Chciałabym, żeby Feliks zgodził się iść ze mną na pasterkę, chciałabym żeby chociaż pojawił się w domu”.

Niewysoka, filigranowa postać podążała ulicami zniszczonego Poznania, od czasu do czasu mijała niemieckich żołnierzy. W ręce trzymała wiklinowy koszyk, na zakupy postanowiła udać się do sklepu, tego, gdzie sprzedawała pani Kasia, ich sąsiadka. Anna ją uwielbiała.
Od śmierci babci bardzo często do nich zaglądała i strofowała Anię, że nie chodzi do szkoły, tylko próbuje zająć się dorosłym bratem, który zdecydowanie tego nie potrzebuje. Niemal codziennie zapraszała ich na obiad, na którym nigdy oczywiście nie było Feliksa, ale pani Kasia zawsze dawała Ani porcję dla niego i tłumaczyła jego nieobecność słowami: "Jest młody i wierzy, że uda się nam wyzwolić, w końcu zrozumie, że to wszystko nie jest warte poświęcenia." Anna wiedziała, że Feliks nie lubi pani Kasi, mówił, że jest zdrajczynią, bo wyszła za mąż za Niemca. Wiedziała, że jej brat przesadza i nigdy nie wdawała się z nim w rozmowę na temat patriotyzmu, gdyby poznał prawdziwe myśli swojej siostry...
Anna wpadła do sklepu i niechcący uderzyła drzwiami kobietę chudą jak patyk, ta mimo gorliwych przeprosin nakrzyczała na nią i wyszła, mówiąc coś na temat współczesnej młodzieży. Ania spojrzała na panią Kasię, która tylko machnęła ręką.
- Nie przejmuj się, jest taka dla wszystkich. A co cię do mnie sprowadza, kochanie?
- Widzi pani, muszę przygotować kolację wigilijną...
- O nie, moja droga - przerwała jej sprzedawczyni. - Przyjdziecie do mnie. Jak zwykle nagotuję za dużo, a sama z mężem tyle nie zjem. Musicie przyjść i kropka. Tylko Feliksowi powiedz, choć on i tak pewnie się nie pojawi. Ale powiedz mu i się niczym moje złotko nie przejmuj.
Ania miała ochotę rzucić się kobiecie na szyję. Z jednej strony było jej głupio, czuła się jak darmozjad, lecz szybko zdusiła w sobie to uczucie i już kłaniała się i dziękowała za dobroć i opiekę, którą otaczała ich pani Kasia. Anna wybiegła na ulicę i w podskokach wracała do domu. „Święta naprawdę zmieniają ludzi” myślała.

Nastał wreszcie długo oczekiwany przez wszystkich dzień, dwudziestego czwartego grudnia. Gdy tylko Anna się przebudziła, natychmiast wyskoczyła z łóżka i zabrała się do budzenia Feliksa. Słyszała, jak wczoraj w nocy przyszedł do domu, myślał, że spała, lecz jak prawie każdej nocy czekała na niego, wynikiem tego był sen trwający nieraz i do południa. Teraz potrząsała bratem, z czego chłopak zdecydowanie nie był zadowolony.
- Czego chcesz? Pozwól mi choć raz się wyspać - Feliks próbował naciągnąć na głowę kołdrę.
- Wstawaj! Wigilia dzisiaj!
- Anka, spiorę cię, jeśli mnie nie zostawisz.
Dała mu spokój i obrażona na brata poszła przygotować śniadanie, tylko dla siebie. Specjalnie robiła wszystko jak najgłośniej, żeby tylko zdenerwować brata i wyciągnąć go z łóżka. W końcu Feliks przyszedł do kuchni, siadł za stołem, zmęczoną głowę podparł ręką i patrzył na jedzącą siostrę.
- Dla mnie nie ma? - spytał bez większej nadziei.
- Nie - odparła mu z ustami wypełnionymi jedzeniem.
- Babcia przecież cię uczyła, że nie mówi się z pełną buzią - wstał i zaczął szykować kanapki dla siebie. Anna pokazała mu tylko język.
- Feliks...
-Tak?
- A pójdziemy dzisiaj na pasterkę?
- Nie.
Ania była wzburzona, odbiera jej to na co czekała przez cały rok.
- Nie lubię cię.
Feliks prychnął, jego siostra niczego nie rozumiała.
- Myślisz, że wszystko poświęcę, żeby iść z tobą do kościoła? Przestań myśleć tylko o sobie, nie jesteś najważniejszą osobą na świcie. Mogłabyś przestać oczekiwać, że spełnię każdą twoją zachciankę. Nie jestem taki jak babcia.
Anna nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, siedziała ze spuszczoną głową i straciła nawet apetyt, z trudnością powstrzymywała łzy. Uratowało ją pukanie do drzwi, była pewna, że to pani Kasia, lecz gdy je otworzyła, zobaczyła w nich Karolka. Dziewiętnastoletni chłopak, najlepszy przyjaciel jej brata. Ciemne włosy były potargane od rogatywki, błękitne oczy miały w sobie jakąś tajemnicę i ten uśmiech, który nigdy nie opuszczał jego twarzy. Ania od dłuższego czasu czuła się zakłopotana w jego obecności, rumieniła się i nie wiedziała dlaczego.
- Jest Feliks? - zapytał.
Dziewczyna przytaknęła i wpuściła go do środka. Pobiegła do kuchni.
- Kto przyszedł? - zapytał Feliks zatrzymując chleb kilka centymetrów od swoich ust.
- Karolek...
- Już?! - zerwał się nawet nie tknąwszy kanapki. - Przypomnij mi, że musimy kupić zegar!
Feliks pobiegł do sypialni, by się ubrać. Anka podeszła do drzwi.
- Nie dokończysz śniadania?
- Nie ma czasu - odpowiedział jej brat, wychodząc już w kompletnym stroju z pokoju.
Anka załapała go za rękaw munduru i spojrzała w jego zielone oczy.
- Pani Kasia zaprosiła nas na Wigilię... Przyjdziesz?
- Postaram się - pocałował siostrę w czoło, potargał jej włosy i wyszedł. Anna znów została sama, postanowiła iść do sąsiadki, której pewnie przyda się pomoc w przygotowaniu kolacji.

 
Ania z niecierpliwością patrzyła na ciemne niebo w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę. Po prawdzie bardziej od gwiazdki interesowała ją nieobecność brata. „Powiedział, że przyjdzie. Musi...” On się jednak nie pojawił, nie mogli na niego czekać. Trzeba było rozpocząć kolację. Dzieląc się opłatkiem, życzyli sobie: szczęścia, zdrowia i tym podobnych, nikt nie życzył wyzwolenia.

Po południu dwudziestego piątego Feliks wpadł do mieszkania, porwał siostrę w ramiona i mało brakowało, a nigdy już nie nabrałaby powietrza.
- Feliks! Co się stało?
- Paderewski przyjedzie do Poznania! - pobiegł do kuchni i zaczął żuć chleb leżący na stole.
- Co w związku z tym?
Jej brat uśmiechnął się pobłażliwie i wybiegł z domu. Nawet nie dał jej szansy, by mogła na niego nakrzyczeć za niedotrzymanie obietnicy.
Trzeba iść do kościoła” - z tą myślą wyciągnęła z szafy swoją najlepszą sukienkę i zaczęła czesać włosy.


Gdy Anna obudziła się dwudziestego siódmego, nie miała zamiaru nigdzie wychodzić, Feliksa oczywiście nie było. Przeczuwała, że dziś stanie się coś złego, już wczoraj te bezsensowne poczynania Niemców uważała na zupełnie niezrozumiałe. Co mogło dać im zrywanie flag? Jedynie prowokowali Polaków, którzy utwierdzali się w przekonaniu, że walka jest już nieunikniona. Anna usiadła na łóżku, spojrzała na nienaruszone posłanie brata i z powrotem opadła na poduszkę. Przez chwilę przyglądała się drobinkom kurzu tańczącym w promieniach słońca, skupiała wzrok na jednej, ciekawa czy opadnie, ale za każdym razem gubiła ją pośród tysiąca innych i natychmiast obserwowała kolejną. W końcu znudzona wstała i postanowiła zjeść śniadanie. Nic specjalnego, kubek mleka i dwie kromki chleba z masłem. Pieczywo było już czerstwe i żucie go było dość ciężką i czasochłonną pracą. Anna przesuwała ręką po powierzchni stołu, która z czasem stała się chropowata. Ten stół był centrum ich domu, gdy babcia żyła i od czasu do czasu przychodziły sąsiadki „na kawę”, siedziały tylko przy tym stole. Anna uśmiechnęła się do siebie, z Feliksem ostatnio spotykali się tylko przy nim. Ania wstała, ciągle przeżuwając chleb skierowała się w stronę radia stojącego na lodówce. Od pewnego czasu właśnie ono było jej najlepszym przyjacielem, nienawidziła tej rozrywającej głowę ciszy, a gdy następowała, ratowały ją głosy obcych ludzi przekazujące informacje. Trafiła akurat na „Serwis Wielkopolski”, mówili o sprawach, które jej nie obchodziły i których nawet nie rozumiała. Coś o Naczelnej Radzie Ludowej, coś o jakichś spotkaniach konspiracyjnych i o dzieciach, które miały brać udział w manifestacji. Ona powinna być wśród nich, powinna... Na ulicy od czasu do czasu ktoś krzyczał: „Wiwat Wielkopolanie!”. Anna utwierdzała się w przekonaniu, że dojdzie do walk. Martwiła się o brata, ale próbowała skupić się na sprzątaniu, byle o nim nie myśleć.
Zbliżała się siedemnasta, gdy usłyszała krzyki i strzały na dworze, nie wytrzymała. Musi znaleźć brata. Założyła buty, kożuch, czapkę i wybiegła na dwór. Ich ulica była pusta, nie miała pojęcia, gdzie może być Feliks, pozostało jej tylko nawoływanie go, a może akurat ją usłyszy. Biegła przed siebie, cały czas wołając brata i w pewnym momencie przewróciła się, musiała się o coś potknąć. Podniosła się z ziemi i spojrzała za siebie. Na śniegu leżał człowiek, nie ruszał się. Anna zaczęła krzyczeć, nie mogła tego powstrzymać. Gdy zamiast oka zobaczyła dziurę po kuli, omal nie zwymiotowała. To było zbyt wiele na czternastoletnią dziewczynę. Stała tam wpatrzona w twarz tego człowieka, na moment straciła kontakt z rzeczywistością, aż do chwili, gdy ktoś złapał ją za ramię i zaciągnął w uliczkę pomiędzy dwoma budynkami. W tym kimś rozpoznała Karolka. Chłopak odepchnął ją i wychylił się za róg budynku, oddał dwa strzały i schował się, oczekując na odpowiedź wroga. Znów spojrzał w stronę, w którą strzelał i odetchnął z ulgą, udało mu się. Przypomniał sobie o Annie, która stała tam przyciśnięta do ściany. Złapał ją za ramiona i zaczął nią potrząsać.
- Zwariowałaś?! Chcesz żeby cię zabili?! Myślisz, że żołnierze patrzą do kogo strzelają?! Według nich nawet dziecko może chodzić z bronią!
Anka się rozpłakała, łzy wielkości grochu spływały po jej policzkach. Karol uspokoił się.
- Hej, mała. Nie płacz. Odprowadzę cię do domu, dobrze? Feliks by mnie zabił, gdyby coś ci się stało.
Anna pokiwała głową i próbowała nabrać oddechu. Karol z bronią w ręce prowadził ją przez puste ulice. Normalni ludzie pochowali się w domach, woleli nie wystawiać się na niebezpieczeństwo. Ania przez cały czas myślała o bracie, wyobrażała go sobie, że jak tamten człowiek leży na ziemi, martwy. Karolek odprowadził ją pod same drzwi mieszkania i jakby czytając w jej myślach, próbował ją pocieszyć.
- Nie martw się o Feliksa, da sobie radę. A teraz zamknij dom i nie wychodź na ulicę.
Ania zastosowała się do jego poleceń, stała jeszcze chwilę przy drzwiach, nie myśląc o niczym i nagle się przebudziła, pobiegła do sypialni, z łóżka zerwała kołdrę i poduszkę, zaniosła to do kuchni i ułożyła się pod stołem. Przez jakiś czas płakała, aż w końcu zasnęła.

W środku nocy obudził ją Feliks.
- Co ty robisz pod tym stołem? - zaśmiał się.
- Ty żyjesz! - Anka chciała wstać i przytulić brata, ale tylko uderzyła się w głowę, zapomniała, że nie leży w łóżku.
- Ostrożnie, w odrodzonej Polsce przydadzą się mądrzy ludzie.
Feliks pomógł siostrze stanąć na nogach, objął ją mocno i pocałował w czubek głowy.
- O czym ty mówisz?
- Wygrywamy powstanie.
Anna nie dopytywała się, dlaczego wrócił do domu i opuścił pole walki. Ważne, że do niej przyszedł, że nie musiała być sama.
- Pozwolisz mi dzisiaj się wyspać?
Kiwnęła głową i wtuliła się w brata.

To opowiadanie zostało nagrodzone w wojewódzkim konkursie - Małe Konfrontacje

czwartek, 21 czerwca 2012

Skazany na wieczną samotność


Skazany na wieczną samotność



Dwie kreski pionowe i dwie poziome.
To ostatnimi czasy moja jedyna rozrywka. Gra, w której może brać udział jedna osoba. Nie potrzeba mi nikogo poza mną samym.
Kółko, krzyżyk. Kółko, krzyżyk. Kółko, krzyżyk. Kółko, krzyżyk. Kółko, krzyżyk i znowu kółko.
Znowu przegrałem. Znowu wygrałem. Cechą szczególną takiej rozgrywki jest to, że nie ma w niej ani wygranej jednostki ani przegranej, ale, co najlepsze, każdy wygrywa. Dla większości społeczeństwa, myślę tu o około dziewięćdziesięciu ośmiu procentach, jest to absolutny bezsens. Gra bez jakiejkolwiek rywalizacji, gra w której przeciwnik nie stanowi wyzwania. Tak naprawdę nie zdają sobie sprawy, że to właśnie my sami jesteśmy swoim największym przeciwnikiem. Nie można zaprzeczyć, że każdego dnia zabijamy samych siebie, że działamy na swoją zgubę. Nawet ja, pomimo że mam tego świadomość, nie potrafię tego uniknąć. Jestem skazany na egzystencję zwykłej owcy, która podąża za stadem, która nie łamie schematów, i która każdego dnia popełnia wewnętrzne samobójstwo z tegoż właśnie powodu. Podporządkowywanie się, nie wychylanie poza szereg jest przeznaczone dla zwykłych ludzi, ja się tutaj duszę.
Duszę się!
UMIERAM!
To nie jest życie przeznaczone dla mnie, zbytnio ogranicza mój potencjał, mój umysł jest zniewolony. Czas ucieka pomiędzy palcami, jak piasek, im bardziej ściskany tym szybciej się usypuje. Bunt, przepełnia mnie dogłębnie, nie potrafię pogodzić się z losem, na który zostałem skazany przez System. Zostałem zdegradowany do poziomu zwykłego człowieka, ale osoby takie jak ja nie powinny być traktowane jak zwykła szara masa. Raskolnikow był stworzony do wyższych celów, wierzył, że ma misję, ale popełnił jeden zasadniczy błąd – miał sumienie. Jeden z największych wrogów ambicji. Ile można osiągnąć, gdy zamiast kształtować swoją postawę na fałszywy altruizm, postępować egoistycznie kierując się radami Machiavellego. Ludzie są zaślepieni. Najważniejsze dla nich jest to, aby w cudzych oczach wypaść jak najlepiej. Morderstwo własnych możliwości. Próbują być kimś, nie zdając sobie sprawy, że wybrali złe terytorium, złą publikę. Jak niby mógłbym bratać się z kimś, kto nie stanowi dla mnie wyzwania? Nie jestem głupcem, nie potrzebuję dookoła siebie pionków, którymi każdy znający sztukę manipulacji, mógłby zawładnąć. Przebywanie z ludźmi jest dla mnie rodzajem tortury, nie potrafią mnie zrozumieć. Moje nadczłowieczeństwo skazuje mnie na samotność, jeśli to jest jedyna konsekwencja posiadania w pełni świadomego rozumu, to mogę się z tym pogodzić. Nie potrzebuję kolejnych ograniczeń, nie chcę być od nikogo zależnym. Sam dojdę do władzy, sam wszystko zdobędę i jedynie sobie będę to zawdzięczał. Nikomu poza mną.
Spoglądam na zakratowane okno, później na zamknięte drzwi. Kiedyś się stąd wydostanę, kiedyś nadejdzie mój czas. Rewolucja się rozpocznie, uwolnię świat, ale teraz...
Dwie kreski poziome. Dwie kreski pionowe.
Kółko, krzyżyk. Kółkokrzyżykkółkokrzyżykkółko...
Wygrałem.