„Nie
pamiętam rodziców. Babcia i Feliks niewiele o nich mówili, raz
tylko jeden babcia opowiedziała mi, że pewnego dnia wyszli i już
nie wrócili. Nie wiem, czym sobie zasłużyli na śmierć i nigdy
nie drążyłam tematu, dla mnie są jak obcy ludzie, jak ci wszyscy
bezimienni przewijający się przez miasto i ginący na ulicach.
Nieraz widziałam, jak Feliks płacze, myśląc, że nikogo nie ma w
pobliżu... Trzymał w rękach zdjęcie, którego nigdy nie dane mi
było zobaczyć, płakał i czasami krzyczał w poduszkę, by nikt go
nie słyszał. Ja słyszałam, pośród nic nieznaczących gardłowych
wrzasków, można było wychwycić przekleństwa kierowane wobec
naszych zaborców, to były jedyne chwile, gdy z jego ust padały
takie słowa. Ciągle próbuję zrozumieć mojego brata, lecz jak mam
tego dokonać, jeśli nie potrafię tęsknić do osób, które
powinny być najbliższymi w moim życiu? Feliks pamięta, ja nie...
Może dlatego ta cała walka o niepodległość i przynależność do
Polski mało mnie interesuje, może właśnie dlatego nie nienawidzę
Prusaków. Całe dotychczasowe życie spędziłam pośród nich,
dlaczego mam się krzywić na samo wspomnienie o wrogach polskich
patriotów... nie moich. Dla Feliksa jest to jednak ważne, a ja jako
jego jedyna rodzina muszę go wspierać... Boże, dopomóż mi w tym!
Pozwól dostrzec sens tych walk, bo ja sama go zobaczyć nie mogę!
Babcia
zmarła jakiś czas po zakończeniu wojny. Feliks mówi, że to z
żalu, ponieważ Poznań pozostał pruski. Pewnie żartował, choć
babcia naprawdę płakała, gdy dowiedziała się, że nasze miasto
nie wchodzi w skład Polski. Mnie także niejedna łza spłynęła
wtedy po policzku , nie z powodu braku niepodległości, nie mogłam
znieść tego rozdzierającego serce, smutku mojej ukochanej babuni.
Po jej śmierci mój brat wstąpił do Straży Ludowej, to było
bodaj, osiemnastego listopada, nie wiedziałam, jakie są ich cele,
co planują, wiadome mi tylko było to, że ich priorytetem jest
ochrona Polaków. Od tego czasu Feliksa coraz częściej nie było w
domu, często nie byłam w stanie zasnąć w nocy, bałam się, sama
nie wiem, czego, może krzyków, które dochodziły z ulicy... Nieraz
wypominałam mu, że powinien się mną opiekować z racji tego, że
jest moim starszym bratem. W ogóle go to nie obchodziło, kiwał
głową i mówił, że niedługo wszystko będzie tak jak dawniej...
Feliks stał się taki nieobecny, gdy przychodził do domu siadał za
stołem w kuchni, rozmawiał ze mną o rzeczach mało ważnych, które
ani mnie ani jego nie obchodziły i często zdarzało się, że bez
słowa wychodził, podczas gdy ja ciągle mówiłam. Jednego dnia,
wieczorem, był tak wściekły, że zdawało mi się, że za chwilę
pojawi się piana na jego ustach. Zapytałam go, tak po prostu bez
jakiejkolwiek wścibskości, co się stało. Tak mnie wtedy zbił, że
myślałam, że nigdy już nie usiądę. Nawet nie wiedziałam, za co
mi się dostało! Dzisiaj jest dwudziesty pierwszy grudnia, zbliżają
się Święta. Nasze pierwsze samotne Boże Narodzenie, teraz
wszystkim będę musiała zająć się sama, nie wiem, czy sobie
poradzę. Chciałabym, żeby Feliks zgodził się iść ze mną na
pasterkę, chciałabym żeby chociaż pojawił się w domu”.
Niewysoka,
filigranowa
postać podążała ulicami zniszczonego Poznania, od
czasu do czasu mijała niemieckich żołnierzy. W ręce trzymała wiklinowy
koszyk, na zakupy postanowiła udać się do sklepu, tego, gdzie
sprzedawała pani Kasia, ich sąsiadka. Anna ją uwielbiała.
Od
śmierci babci bardzo często do nich zaglądała i strofowała Anię,
że nie chodzi do szkoły, tylko próbuje zająć się dorosłym
bratem, który zdecydowanie tego nie potrzebuje. Niemal codziennie
zapraszała ich na obiad, na którym nigdy oczywiście nie było
Feliksa, ale pani Kasia zawsze dawała Ani porcję dla niego i
tłumaczyła jego nieobecność słowami: "Jest młody i wierzy,
że uda się nam wyzwolić, w końcu zrozumie, że to wszystko nie
jest warte poświęcenia." Anna wiedziała, że Feliks nie lubi
pani Kasi, mówił, że jest zdrajczynią, bo wyszła za mąż za
Niemca. Wiedziała, że jej brat przesadza i nigdy nie wdawała się
z nim w rozmowę na temat patriotyzmu, gdyby poznał prawdziwe myśli
swojej siostry...
Anna
wpadła do sklepu i niechcący uderzyła drzwiami kobietę chudą jak
patyk, ta mimo gorliwych przeprosin nakrzyczała na nią i wyszła,
mówiąc coś na temat współczesnej młodzieży. Ania spojrzała na
panią Kasię, która tylko machnęła ręką.
-
Nie przejmuj się, jest taka dla wszystkich. A co cię do mnie
sprowadza, kochanie?
-
Widzi pani, muszę przygotować kolację wigilijną...
-
O nie, moja droga - przerwała jej sprzedawczyni. - Przyjdziecie do
mnie. Jak zwykle nagotuję za dużo, a sama z mężem tyle nie zjem.
Musicie przyjść i kropka. Tylko Feliksowi powiedz, choć on i tak
pewnie się nie pojawi. Ale powiedz mu i się niczym moje złotko nie
przejmuj.
Ania
miała ochotę rzucić się kobiecie na szyję. Z jednej strony było
jej głupio, czuła się jak darmozjad, lecz szybko zdusiła w sobie
to uczucie i już kłaniała się i dziękowała za dobroć i opiekę,
którą otaczała ich pani Kasia. Anna wybiegła na ulicę i w
podskokach wracała do domu. „Święta naprawdę zmieniają ludzi”
myślała.
Nastał
wreszcie długo oczekiwany przez wszystkich dzień, dwudziestego
czwartego grudnia. Gdy tylko Anna się przebudziła, natychmiast
wyskoczyła z łóżka i zabrała się do budzenia Feliksa. Słyszała,
jak wczoraj w nocy przyszedł do domu, myślał, że spała, lecz jak
prawie każdej nocy czekała na niego, wynikiem tego był sen
trwający nieraz i do południa. Teraz potrząsała bratem, z czego
chłopak zdecydowanie nie był zadowolony.
-
Czego chcesz? Pozwól mi choć raz się wyspać - Feliks próbował
naciągnąć na głowę kołdrę.
-
Wstawaj! Wigilia dzisiaj!
-
Anka, spiorę cię, jeśli mnie nie zostawisz.
Dała
mu spokój i obrażona na brata poszła przygotować śniadanie,
tylko dla siebie. Specjalnie robiła wszystko jak najgłośniej, żeby
tylko zdenerwować brata i wyciągnąć go z łóżka. W końcu
Feliks przyszedł do kuchni, siadł za stołem, zmęczoną głowę
podparł ręką i patrzył na jedzącą siostrę.
-
Dla mnie nie ma? - spytał bez większej nadziei.
-
Nie - odparła mu z ustami wypełnionymi jedzeniem.
-
Babcia przecież cię uczyła, że nie mówi się z pełną buzią -
wstał i zaczął szykować kanapki dla siebie. Anna pokazała mu
tylko język.
-
Feliks...
-Tak?
-
A pójdziemy dzisiaj na pasterkę?
-
Nie.
Ania
była wzburzona, odbiera jej to na co czekała przez cały rok.
-
Nie lubię cię.
Feliks
prychnął, jego siostra niczego nie rozumiała.
-
Myślisz, że wszystko poświęcę, żeby iść z tobą do kościoła?
Przestań myśleć tylko o sobie, nie jesteś najważniejszą osobą
na świcie. Mogłabyś przestać oczekiwać, że spełnię każdą
twoją zachciankę. Nie jestem taki jak babcia.
Anna
nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, siedziała ze spuszczoną głową
i straciła nawet apetyt, z trudnością powstrzymywała łzy.
Uratowało ją pukanie do drzwi, była pewna, że to pani Kasia, lecz
gdy je otworzyła, zobaczyła w nich Karolka. Dziewiętnastoletni
chłopak, najlepszy przyjaciel jej brata. Ciemne włosy były
potargane od rogatywki, błękitne oczy miały w sobie jakąś
tajemnicę i ten uśmiech, który nigdy nie opuszczał jego twarzy.
Ania od dłuższego czasu czuła się zakłopotana w jego obecności,
rumieniła się i nie wiedziała dlaczego.
-
Jest Feliks? - zapytał.
Dziewczyna
przytaknęła i wpuściła go do środka. Pobiegła do kuchni.
- Kto przyszedł? - zapytał Feliks zatrzymując chleb kilka centymetrów od swoich ust.
- Kto przyszedł? - zapytał Feliks zatrzymując chleb kilka centymetrów od swoich ust.
-
Karolek...
-
Już?! - zerwał się nawet nie tknąwszy kanapki. - Przypomnij mi,
że musimy kupić zegar!
Feliks
pobiegł do sypialni, by się ubrać. Anka podeszła do drzwi.
-
Nie dokończysz śniadania?
-
Nie ma czasu - odpowiedział jej brat, wychodząc już w kompletnym
stroju z pokoju.
Anka
załapała go za rękaw munduru i spojrzała w jego zielone oczy.
-
Pani Kasia zaprosiła nas na Wigilię... Przyjdziesz?
-
Postaram się - pocałował siostrę w czoło, potargał jej włosy i
wyszedł. Anna znów została sama, postanowiła iść do sąsiadki,
której pewnie przyda się pomoc w przygotowaniu kolacji.
Ania
z niecierpliwością patrzyła na ciemne niebo w oczekiwaniu na
pierwszą gwiazdkę. Po prawdzie bardziej od gwiazdki interesowała
ją nieobecność brata. „Powiedział, że przyjdzie. Musi...” On
się jednak nie pojawił, nie mogli na niego czekać. Trzeba było
rozpocząć kolację. Dzieląc się opłatkiem, życzyli sobie:
szczęścia, zdrowia i tym podobnych, nikt nie życzył wyzwolenia.
Po
południu dwudziestego piątego Feliks wpadł do mieszkania, porwał
siostrę w ramiona i mało brakowało, a nigdy już nie nabrałaby
powietrza.
-
Feliks! Co się stało?
-
Paderewski przyjedzie do Poznania! - pobiegł do kuchni i zaczął
żuć chleb leżący na stole.
-
Co w związku z tym?
Jej
brat uśmiechnął się pobłażliwie i wybiegł z domu. Nawet nie
dał jej szansy, by mogła na niego nakrzyczeć za niedotrzymanie
obietnicy.
„Trzeba
iść do kościoła” - z tą myślą wyciągnęła z szafy swoją
najlepszą sukienkę i zaczęła czesać włosy.
Gdy Anna obudziła się
dwudziestego siódmego, nie miała zamiaru nigdzie wychodzić,
Feliksa oczywiście nie było. Przeczuwała, że dziś stanie się
coś złego, już wczoraj te bezsensowne poczynania Niemców uważała
na zupełnie niezrozumiałe. Co mogło dać im zrywanie flag? Jedynie
prowokowali Polaków, którzy utwierdzali się w przekonaniu, że
walka jest już nieunikniona. Anna usiadła na łóżku, spojrzała
na nienaruszone posłanie brata i z powrotem opadła na poduszkę.
Przez chwilę przyglądała się drobinkom kurzu tańczącym w
promieniach słońca, skupiała wzrok na jednej, ciekawa czy opadnie,
ale za każdym razem gubiła ją pośród tysiąca innych i
natychmiast obserwowała kolejną. W końcu znudzona wstała i
postanowiła zjeść śniadanie. Nic specjalnego, kubek mleka i dwie
kromki chleba z masłem. Pieczywo było już czerstwe i żucie go
było dość ciężką i czasochłonną pracą. Anna przesuwała ręką
po powierzchni stołu, która z czasem stała się chropowata. Ten
stół był centrum ich domu, gdy babcia żyła i od czasu do czasu
przychodziły sąsiadki „na kawę”, siedziały tylko przy tym
stole. Anna uśmiechnęła się do siebie, z Feliksem ostatnio
spotykali się tylko przy nim. Ania wstała, ciągle przeżuwając
chleb skierowała się w stronę radia stojącego na lodówce. Od
pewnego czasu właśnie ono było jej najlepszym przyjacielem,
nienawidziła tej rozrywającej głowę ciszy, a gdy następowała,
ratowały ją głosy obcych ludzi przekazujące informacje. Trafiła
akurat na „Serwis Wielkopolski”, mówili o sprawach, które jej
nie obchodziły i których nawet nie rozumiała. Coś o Naczelnej
Radzie Ludowej, coś o jakichś spotkaniach konspiracyjnych i o
dzieciach, które miały brać udział w manifestacji. Ona powinna
być wśród nich, powinna... Na ulicy od czasu do czasu ktoś
krzyczał: „Wiwat Wielkopolanie!”. Anna utwierdzała się w
przekonaniu, że dojdzie do walk. Martwiła się o brata, ale
próbowała skupić się na sprzątaniu, byle o nim nie myśleć.
Zbliżała się
siedemnasta, gdy usłyszała krzyki i strzały na dworze, nie
wytrzymała. Musi znaleźć brata. Założyła buty, kożuch, czapkę
i wybiegła na dwór. Ich ulica była pusta, nie miała pojęcia,
gdzie może być Feliks, pozostało jej tylko nawoływanie go, a może
akurat ją usłyszy. Biegła przed siebie, cały czas wołając brata
i w pewnym momencie przewróciła się, musiała się o coś potknąć.
Podniosła się z ziemi i spojrzała za siebie. Na śniegu leżał
człowiek, nie ruszał się. Anna zaczęła krzyczeć, nie mogła
tego powstrzymać. Gdy zamiast oka zobaczyła dziurę po kuli, omal
nie zwymiotowała. To było zbyt wiele na czternastoletnią
dziewczynę. Stała tam wpatrzona w twarz tego człowieka, na moment
straciła kontakt z rzeczywistością, aż do chwili, gdy ktoś
złapał ją za ramię i zaciągnął w uliczkę pomiędzy dwoma
budynkami. W tym kimś rozpoznała Karolka. Chłopak odepchnął ją
i wychylił się za róg budynku, oddał dwa strzały i schował się,
oczekując na odpowiedź wroga. Znów spojrzał w stronę, w którą
strzelał i odetchnął z ulgą, udało mu się. Przypomniał sobie o
Annie, która stała tam przyciśnięta do ściany. Złapał ją za
ramiona i zaczął nią potrząsać.
- Zwariowałaś?!
Chcesz żeby cię zabili?! Myślisz, że żołnierze patrzą do kogo
strzelają?! Według nich nawet dziecko może chodzić z bronią!
Anka się rozpłakała,
łzy wielkości grochu spływały po jej policzkach. Karol uspokoił
się.
- Hej, mała. Nie
płacz. Odprowadzę cię do domu, dobrze? Feliks by mnie zabił,
gdyby coś ci się stało.
Anna pokiwała głową
i próbowała nabrać oddechu. Karol z bronią w ręce prowadził ją
przez puste ulice. Normalni ludzie pochowali się w domach, woleli
nie wystawiać się na niebezpieczeństwo. Ania przez cały czas
myślała o bracie, wyobrażała go sobie, że jak tamten człowiek
leży na ziemi, martwy. Karolek odprowadził ją pod same drzwi
mieszkania i jakby czytając w jej myślach, próbował ją
pocieszyć.
- Nie martw się o
Feliksa, da sobie radę. A teraz zamknij dom i nie wychodź na ulicę.
Ania zastosowała się
do jego poleceń, stała jeszcze chwilę przy drzwiach, nie myśląc
o niczym i nagle się przebudziła, pobiegła do sypialni, z łóżka
zerwała kołdrę i poduszkę, zaniosła to do kuchni i ułożyła
się pod stołem. Przez jakiś czas płakała, aż w końcu zasnęła.
W środku nocy obudził
ją Feliks.
- Co ty robisz pod tym
stołem? - zaśmiał się.
- Ty żyjesz! - Anka
chciała wstać i przytulić brata, ale tylko uderzyła się w głowę,
zapomniała, że nie leży w łóżku.
- Ostrożnie, w
odrodzonej Polsce przydadzą się mądrzy ludzie.
Feliks pomógł
siostrze stanąć na nogach, objął ją mocno i pocałował w czubek
głowy.
- O czym ty mówisz?
- Wygrywamy powstanie.
Anna nie dopytywała
się, dlaczego wrócił do domu i opuścił pole walki. Ważne, że
do niej przyszedł, że nie musiała być sama.
- Pozwolisz mi dzisiaj
się wyspać?
Kiwnęła głową i
wtuliła się w brata.
To opowiadanie zostało nagrodzone w wojewódzkim konkursie - Małe Konfrontacje