wtorek, 30 kwietnia 2013

Czerwień fioletu

Czasami coś się kończy nim w ogóle się rozpocznie. Niekiedy osobisty koniec świata jest najlepszym, co spotyka człowieka w jego życiu, daje mu możliwość zaczęcia życia na nowo. Pozorne zmartwychwstanie. Często dochodzi się do wniosku, że coś co początkowo było absolutnie nie do przyjęcia, staje się całkiem przyjemną odmianą.

Erich nie wygrał w tym roku, sam nie wie jak to możliwe. Dopracował wszystko do perfekcji, jego program był idealny. Jednak ktoś okazał się lepszy. Śmieszne. Zaraz po otrzymaniu srebrnego medalu i obdarowaniu świata kilkoma fałszywymi uśmiechami oddał dowód swej przegranej trenerowi, oznajmiając, że woli tego nie widzieć nigdy ponownie. Gdy powrócił do domu ojciec nie czekał na lotnisku, pojawiał się tylko wtedy, gdy Erich trzymał w dłoni złoto, nic innego go nie satysfakcjonowało.
Nieważne. Musi pracować, musi dać z siebie wszystko... Wszystko przez nią! Cholerna Monicia... Gdyby uważała, gdyby czasami go posłuchała i przestała się popisywać wszystko byłoby dobrze, jednak ona zawsze musi postawić na swoim. Teraz ma na co zasłużyła...

Erich oparł się o bandę. Trenował trzy godziny bez jakiejkolwiek przerwy, czuł wewnętrzną potrzebę poddania się temu masochizmowi. W jakiś sposób sprawiało mu to przyjemność, większość uznałaby to za problem natury psychicznej, z którym trzeba walczyć. Dla niego była to jedynie swoista motywacja. Przegrał, więc teraz musi cierpieć... Tfu! To dar, nie cierpienie.
Chwila odpoczynku nie jest czymś zakazanym, a łapiąc oddech będzie mógł później zmusić ciało do cięższej pracy.
- Brawo! Brawo! Nawet nie wiesz z jaką przyjemnością ogląda się twoje występy. Pot kapiący na taflę lodu, pokazuje, że naprawdę się starasz – głos dobiegał zza jego pleców, ale tyle wystarczyło żeby rozpoznać jego właścicielkę. 
- Nie udzielam dzisiaj pokazów publicznych, Emma – delikatnie skrzywił się wymawiając jej imię. 

Przechyliła się przez bandę a jej długie blond włosy niemal sięgały lodu. Erich naprawdę nie czuł potrzeby bycia dla niej gentlemanem i z największą ochotą powiedziałby jej, że ma natychmiast wyjść, inaczej on pomoże jej siłą, jednak... Nie potrafił.
- Co byś zrobił, gdybym przechyliła się za mocno i uderzyła głową o taflę? 
- A co miałbym zrobić? - prychnął. - Wyzwałbym cię, że brudzisz mi lód swoją krwią. 

 Wróciła do pozycji pionowej zanosząc się głośnym śmiechem i rozmasowując sobie brzuch.
- Mój słodki, kochany Erich – spojrzała na niego z pełną powagą i choć się powstrzymywała, to widział, że jej fioletowe oczy zrobiły się szkliste. Nie miał zamiaru przejąć się kilkoma łzami... tej osoby.


- Erich! Przyjdziesz dzisiaj? - Emma pojawiła się znikąd, nachyliła swoją twarz do twarzy Ericha i wpatrywała się w jego oczy. 
- Nie mogę. Muszę trenować – delikatne przesunął koleżankę, żeby móc przejść. 
- Raz na jakiś czas mógłbyś sobie odpuścić, spędzenie jednego wieczoru ze znajomymi. Te twoje łyżwy niszczą ci życie... Och, przepraszam. Poza nimi nie masz żadnego życia! Naprawdę uważasz, że nie potrzebujesz do szczęścia niczego innego poza nimi? 
- Tak. Nie mam ochoty się z wami spotykać, nie chcę wiedzieć o czym rozmawiacie, co lubicie... Mam to wszystko gdzieś, więc łaskawie puść mój rękaw i pozwól mi iść trenować. 
 Emma wzięła rękę i łamiącym się głosem powiedziała:
- Myślałam, że mnie lubisz... 
- Myliłaś się. 

Odszedł. Słyszał jak płacze. Głupia, powinna mieć trochę więcej godności i nie odstawiać takich szopek publicznie. Dlaczego był skazany na rzesze idiotów, nierozumiejących piękna łyżwiarstwa figurowego? Właściwie to było nawet zabawne, bo poza Emmą nikt się do niego nie odzywał, każdy wiedział, że jedyne co może usłyszeć z ust Ericha to słowa pełne pogardy. Jednak ona... Ona się nie zniechęcała. Tacy ludzie byli irytujący, bo ile razy można powtarzać „daj mi spokój”? Niech ją szlag jasny trafi.

Nagle gdzieś za plecami Ericha dało się słyszeć pisk opon i głuche uderzenie. Erich miał złe przeczucia. Odwrócił się i zauważył Emmę leżącą na drodze przed samochodem. Widział krew na jej blond włosach. Widział zdenerwowanego kierowcę wysiadającego z auta. Słyszał głosy krzyczące „Dzwońcie po karetkę”.
Nie mógł na to patrzeć.
Uciekł.

- Nie przyszedłeś na trening – usłyszał słowa ojca, gdy tylko przekroczył próg. - Jeśli chcesz być zawodowym łyżwiarzem, coś takiego nie ma prawa bytu. Jestem tobą zawiedziony, synu. Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialny.


Erich zacisnął pięści i podszedł do ojca, przepełniało go silne uczucie buntu. Musiał to powiedzieć, nawet jeśli tak nie czuł, nawet jeśli było to sprzeczne z jego prawdziwymi odczuciami.
- Nie samymi łyżwami człowiek żyje. 
Ojciec uderzył go w twarz, Erich zacisnął tylko zęby. Właśnie o to chodziło, potrzebował fizycznego kontaktu ze światem, by móc wrócić do rzeczywistości. Nie był masochistą, po prostu dla niego najlepszym sposobem na zabicie wyrzutów sumienia było poniesienie odpowiedzialności za swoje czyny. Pozostało mu jeszcze jedno do zrobienia.
 

- Po co tu przyszłaś? Wiesz, że nie lubię, gdy mi się przeszkadza podczas treningu – zamknął oczy, by nie mieć kontaktu z jej spojrzeniem, bezsensu, ponieważ ten obraz prześladował go nawet teraz. 
- Oglądałam twój występ w telewizji. Według mnie zasłużyłeś na złoto! 
- Oczywiście, że tak! Doskonale o tym wiem, więc nie lituj się nade mną i zostaw mnie w spokoju. 

Czuł jak się do niego zbliża i po chwili już go do siebie przytulała. Zawsze była zbyt uczuciowa, a dla Ericha było to niewiarygodnie krępujące, próbował wyrwać się z jej uścisku, ale mu na to nie pozwoliła.
- Chcę usłyszeć jak mówisz, że jesteś zawiedziony. Chcę żebyś mi powiedział, że czułeś się okropnie. Chcę mieć powód, by cię pocieszyć – wyszeptała mu do ucha. 
- Nigdy nie powiem czegoś tak niedorzecznego! Czasami się wygrywa, czasami nie, nadinterpretujesz fakty. 
- Za karę cię nie puszczę!


Leżał w łóżku i myślał. Po raz pierwszy były to myśli niepoświęcone łyżwom, czuł się z tym dziwnie, ale nie potrafił tego zatrzymać. Może Emma miała rację, może rzeczywiście trochę przesadza. Z drugiej strony nie potrzebuje przyjaciół, oni tylko ograniczają, stajesz się od nich zależny, a to przeszkadza w karierze. Cholernie przeszkadza.
Znów zobaczył przed oczyma obraz leżącej na drodze Emmy, zacisnął powieki, ale wszystko stało się tylko wyraźniejsze. Łza spłynęła po jego policzku. Nie spał całą noc.

Rano wstąpił do kwiaciarni, poprosił ekspedientkę o kwiaty na przeprosiny. Do szpitala wyruszył już z bukietem fioletowych hiacyntów. Przez całą drogę zastanawiał się co zrobi jeśli będzie przytomna. Będzie musiał z nią pewnie porozmawiać. Co jeśli ktoś już u niej będzie? Co jeśli nie będzie chciała z nim rozmawiać? Co...
Nim się obejrzał stał przed drzwiami do jej szpitalnego pokoju. Pielęgniarka nie robiła problemów, więc pewnie jej życie nie jest zagrożone. Wziął trzy głębokie wdechy, zapukał i powoli otworzył drzwi.

Siedziała na łóżku, miała zabandażowaną głowę. Gdy wszedł do pokoju odwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się szeroko.

- Erich! Wiedziałam, że przyjdziesz. Nie wiem dlaczego, ale miałam takie przeświadczenie, że się pojawisz. No i jesteś!
Powoli podszedł do jej łóżka i podarował jej kwiaty.
- Chciałbym cię przeprosić... - przerwała mu machnięciem ręki. 
- Nie musisz. Nie masz za co. Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że nie powinnam naciskać. Jeśli mnie nie lubisz, zrozumiem. 
Erich nie wiedział co odpowiedzieć, nigdy nie był dobry w wyrażaniu uczuć. Zadziałał impulsywnie, przytulił ją i poczuł jak kładzie dłonie na jego plecach. To było całkiem miłe uczucie, nowe, ale miłe. Oderwał się od niej i bez słowa wybiegł.
- Erich, nigdy więcej – powiedział do samego siebie.


Odwzajemnił uścisk.
Byli przyjaciółmi. Jedyna osoba, która odważyła się do niego zbliżyć i walczyć z grubą skorupą, którą wybudował dookoła siebie. Był jej za to wdzięczny...

- Słońce, wiem, że nie lubisz alkoholu, ale dzisiejszy dzień trzeba zakończyć piwem. Chodź.
Pozwolił jej się prowadzić jak ślepy. Nie potrafił jej odmówić, nie potrafił odmówić tym oczom...

Opowiadanie na podstawie autorskiej historii mojej przyjaciółki.