Jesteś
nieszczęśliwy.
To
wszystko trwa znacznie krócej niżby się zdawało. Ile tydzień?
Dwa? Straciłeś rachubę, ale ciągle masz nadzieję. Po co? Jeśli
to przez nadmiar wolnego czasu, to może warto zapisać się na jakiś
kurs. Skrzypce byłyby ciekawą odmianą, coś delikatnego, całkiem
innego niż ten hałaśliwy i niczym nieograniczony punk. A co
powiesz na degustacje wina? Nie, to nie na twoje kubki smakowe... To
zdecydowanie bardziej pasuje do Niego. Dlaczego właściwie w twojej
wyobraźni jest on tak kruchy? Jakby zrobiony ze szkła, które tak
łatwo może się zbić. Czyżbyś nie zauważył jaki jest
wyrachowany? Nie raz, przez te tysiąc lat dał ci powód do
zgrzytania zębami.
Obiecałeś
sobie, że na czas jego wizyty schowasz swoją pogardę głęboko w
kieszeń. W polityce nie ma miejsca na uczucia.
-
Arthurze, żywię nadzieję, iż zajmiesz się należycie panem
Francisem. Chcemy przecież, by miło wspominał pobyt u nas.
Królowa
odprawia cię machnięciem ręki, a ty skłaniasz się nisko. Jest to
pokłon pełen szacunku, nie ma w nim ani krzty wściekłości za to,
że zostałeś skazany na trzy dni w towarzystwie Francji.
Nieokazywanie mu niechęci wydaje się niewykonalne, ale jesteś
profesjonalistą, a to tylko czysta polityka. Czy ktoś nie
powiedział, że polityka jest jak schadzka kochanków?
***
Który
to już raz wracasz do tego przeklętego, londyńskiego mieszkania i
łudzisz się, że nie będzie klucza, który ostatnio codziennie
zostawiasz pod wycieraczką. Dla Niego. Naprawdę myślisz, że się
pojawi?
Żegnasz
się już z nim od dobrej godziny, a mimo to nadal leżycie w łóżku.
Bawisz się jego jedwabiście gładkimi włosami, podkładasz sobie
kosmyki pod nos, by zapamiętać ich zapach. Nie wiesz przecież
kiedy znów się spotkacie. Francis po raz kolejny sprawdza na
wyświetlaczu swojej komórki, która godzina:
-
Mon chéri, spóźnię
się na samolot jeśli teraz nie wyjdę.
Uśmiechasz
się, uwielbiasz gdy używa tych francuskich zwrotów. Mon chéri
- wymawiasz te słowa w myślach i stwierdzasz, że mógłby tak cię
nazywać do końca świata. Francis nadal nie rusza się z miejsca, a
ty nie zatrzymujesz go siłą. W końcu wstaje i ubiera się
pospiesznie, co nie znaczy, że niedbale. Nie. Patrzysz jak jego
perfekcyjnie zbudowane ciało znika pod ubraniami. Gotowy do wyjścia
pochyla się nad tobą, by pocałować cię na pożegnanie, przy
okazji drapiąc twój policzek szorstkim zarostem. Szorstki? To słowo
przecież w ogóle do niego nie pasuje. Twój Francis jest delikatny
niczym kwiatowy pączek, ale jeszcze nie wiesz, że jest on taki
jedynie w twojej wyobraźni.
-
Klucz będzie leżał pod wycieraczką - rzucasz za nim.
Nie
wstajesz, by go odprowadzić. Patrzysz jak znika i nawet nie ogląda
się na ciebie. Bierzesz do ręki poduszkę i przyciskasz ją do
twarzy, by poczuć jeszcze raz zapach jego włosów, jednocześnie
zastanawiasz się kiedy do ciebie wróci.
Naciskasz klamkę, nim
wyjmiesz klucz spod wycieraczki. Ciągle masz nadzieję, że tym
razem w mieszkaniu nie będzie pusto i ciemno, bo ten cholerny
żabojad jest dla ciebie jak słońce. Drzwi nie ustępują.
Zamknięte. To jeszcze nie dziś, myślisz wchodząc do środka.
***
Bierzesz
prysznic już po raz trzeci. Może zamiast tego lepiej wyjść,
zabawić się? Nie możesz żyć samą nadzieją, to niezdrowe.
Hamburgery też są ponoć niezdrowe, a jednak ludzie z nich nie
rezygnują. Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś uparty,
podążasz do obranego celu jakby od tego zależało twoje życie.
Ale tym razem niczego nie obiecałeś, twój honor nie ucierpi.
Przecież nie jesteście parą żebyś musiał być mu wierny!
Bierzesz do ręki egzemplarz Małego
Księcia, który czytasz ciągle przez
ostatnie dni - słowa już wryły ci się w pamięć - i ciskasz go
do kominka. Płomienie z zadowoleniem przytulają książkę, chcą
stać się z nią jednym. Nie wiedząc dlaczego postanawiasz ją
uratować od zgubnego związku, w efekcie tylko parzysz sobie dłonie.
Nie ma nikogo żeby cię opatrzyć. Wściekły kładziesz się na
łóżku i zasypiasz prawie natychmiast.
***
Jesteś
nieszczęśliwy...
...i
zmęczony. Sam już nie wiesz czy nadal trwać w nadziei, czy zacząć
zachowywać się jakby te trzy dni nie miały miejsca. Bierzesz do
ręki poduszkę, na której spał, wąchasz ją. Nic. Cały jego
zapach ulotnił się jak on z twojego życia i jedynie co pozostaje
to świadomość, że okazałeś się tak naiwny i samolubny, by
myśleć, że coś dla niego znaczysz. To była tylko zwykła
przygoda. Nic więcej, tylko... Dostrzegasz nagle długi złoty włos,
który wczepił się w włókna poduszki. Pod wpływem impulsu
wrzucasz ją do kominka, by zginęła jak wcześniej Mały
Książę.
-
Nienawidzę
go - mówisz do siebie, ale to nie pomaga.
- Nienawidzę cię!
Słyszysz? Nienawidzę cię, kurwa!
To także ci nie
pomaga, nie masz pojęcia jak pozbyć się go z twoich myśli. Z
wściekłości kopiesz fotel, tylko rozbolały cię od tego palce.
Krzyczysz i nawet nie masz pewności dlaczego. W końcu wybiegasz na
dwór. Londyn skąpany jest w kroplach deszczu, które przecież
wyglądają jak łzy. Myślisz, że pogoda kpi z ciebie. Ostatnimi
czasy jesteś przewrażliwiony, wszystko cię irytuje. Dokąd
właściwie idziesz? Nie zabrałeś parasola, nawet kurtki nie
założyłeś. Nic nie obchodzi cię woda, która zdążyła wsiąknąć
w każdą nitkę twojego stroju. Błąkasz się bez celu, sam nie
wiesz jak długo, a gdy wracasz do domu nastawiasz tylko wodę na
herbatę i jakoś tak niezamierzenie zasypiasz na kuchennym stole.
***
Nienawidzisz go. Jakie
to niezwykłe, że ktoś kogo pragnąłeś przez ostatnie trzy
tygodnie pojawił się znów na szczycie twojej listy wrogów. I ta
zbliżająca się konferencja... Boisz się, że to może wrócić
gdy go zobaczysz... Może najlepszym wyjściem będzie nagła
choroba? Właściwie zacząłeś pokasływać po ostatniej wycieczce
w deszczu. Nie! Przecież teraz jesteś jednostką kompletnie wypraną
z uczuć. Nawet powieka ci nie drgnie na jego widok. Zastanawiasz się
jak pijany musiałeś być, by dać się nabrać na te jego sztuczki
rodem z piekła, musi mieć jakieś układy z inkubami. Jesteś
wściekły, ale na kogo? Na siebie za to, że poddałeś mu się bez
walki, czy na niego za to, że... że jest?
- Nie spodziewałem
się, mon ami, że potrafisz być tak uprzejmy.
Idzie tyłem, by móc
patrzeć ci w oczy. Nie masz zamiaru unikać jego spojrzenia, niech
nie myśli, że jest w stanie z tobą wygrać.
- Jestem
dżentelmenem, myślałeś, że będę chodził po ulicach w
podartych spodniach, ze słuchawkami na uszach i będę klął na
każdego na kogo wpadnę?
Nie myślisz o
stosie ubrań ukrytych w szafie przed wzrokiem Francisa.
- Po prawdzie,
właśnie tego oczekiwałem.
- Wybacz, że cię
zawiodłem.
Nieznacznie się
uśmiechasz, a słowa które chciałbyś teraz wypowiedzieć więzną
w gardle. Powtarzasz sobie, że masz być dla niego miły. To tylko
trzy cholerne dni, niby co się może wydarzyć.
- Wiesz, zawsze
chciałem odwiedzić prawdziwy angielski pub.
Zatrzymujesz się,
wpatrujesz się w niego mrugając powiekami. Zastanawiasz się czy
przed chwilą nie miałeś napadu schizofrenii.
- To nie najlepszy
pomysł.
- Może w takim
razie kupisz butelkę tej swojej słynnej whiskey?
Zaskoczył cię,
powstrzymujesz się żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Chcesz żeby
dziurę w gardle ci wypaliła?
Francis patrzy na
ciebie spod półprzymkniętych powiek.
- Przecież chcesz
się upić, mon ami, czyż nie?
Poddajesz się. Ale
nie dlatego, że on tak mówi. Nie! Zwyczajnie nabrałeś ochoty na
prawdziwie irlandzką whiskey, widać rudzielec też ma jakieś
talenty.
Idziecie do twojego
mieszkania. Czyj to był pomysł? Teraz i tak to nie ważne...
Alkohol nigdy nie
był twoim przyjacielem, a twój organizm ma jak zwykle opory przed
wydalaniem go z krwi. Nie kontrolujesz się.
- Nawet nie wiesz
jak cię... hik... nienawidzę! Bo tak jak ja cię nienawidzę, to
nikt inny na świecie... hik! I masz wstrętne... hik... perfumy!
Rzygać mi się od nich chce! I zrób... hik... coś z tymi włosami,
bo na ulicy wziąłbym... hik... cię za kobietę. No i... hik!
Dlaczego nie
opierałeś się, gdy zaczął cię całować? Podobało ci się to,
prawda? Kiedy ostatnio zaznałeś takiej czułości? Poddałeś się,
pozwoliłeś by cię dotykał, całował... Pozwoliłeś mu zawładnąć
nad sobą.
***
Jednak przyjechałeś.
Oczywiście, że tak. Jesteś Anglia i nie będziesz się ukrywał w
domu przed jakąś francuską, zakłamaną cholerą. Jakimś cudem
jeszcze go nie widziałeś. Wysłuchujesz kolejnego absurdalnego
planu Alfreda i zastanawiasz się jak można być tak głupim, nawet
jeśli go słuchasz to bez przerwy rozglądasz się w poszukiwaniu
Francisa. Jest! Dlaczego twoje serce nagle przyspiesza? Patrzysz na
niego i w jednym momencie coś w tobie pęka. Jesteś świadkiem jego
flirtu z Alice. Dotyka ją w ten sam sposób, uśmiecha się jak
wtedy do ciebie, zbliża swoje wargi do jej ucha, by wyszeptać jej
te same słowa. Czujesz jak twój żołądek zamienia się w supeł.
Krzyczysz na siebie w myślach, jak mogłeś uwierzyć w chociaż
jedno jego słowo?! Dłonie zaciskają się w pieści. Teraz szczerze
go nienawidzisz. Wystarczyło kilka sekund, by całe twoje
wyobrażenie o nim zniknęło jak bańka mydlana. Dlaczego, więc
mimo wszystko chce ci się płakać? Przecież nic już dla ciebie
nie znaczy, a użalanie się nad sobą nigdy nie leżało w twojej
naturze. Dlaczego? Dlaczego jesteś nieszczęśliwy?
Jesteś
nieszczęśliwy...
Nie! Wcale nie jesteś.
Teraz nic już nie czujesz. Zostałeś oszukany, zdradzony...
Patrzysz przed siebie i nie dociera do ciebie ani jedno słowo. Nie
bierzesz nawet udziału w dyskusji, nie wyśmiewasz Alfreda. Ciekawe
czy ktokolwiek zauważył zmianę jaka w tobie zaszła. W pewnym
momencie czujesz jak coś pełznie po twoim udzie... Patrzysz na nie.
To ręka. Ręka tego przebrzydłego Francuza. Strącasz jego rękę i
wracasz do swojego stanu otępienia. Znów coś pełza, tym razem
odważniej porusza się po wewnętrznej stronie twojej nogi. Znów
strącasz to ohydztwo i patrzysz w oczy właściciela. Ile
przekleństw ciśnie ci się na wargi, jak bardzo chciałbyś je
wszystkie wykrzyczeć...
- Nie życzę sobie
jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z panem. Proszę się ode mnie
odpierdolić z łaski swojej.
Tak, zaskoczyłeś go.
Nie spodziewał się takiej reakcji, ale właśnie te dwa zdania
podziałały na ciebie oczyszczająco. Och, jak bardzo go
nienawidzisz...
Woe is he...
Fanfiction stworzone dzięki Axis Powers Hetalia.